Jak dziecko we mgle, czyli pierwsze kroki w Kutaisi

No i jestem na gruzińskiej ziemi! Lotnisko w Kutaisi to maleństwo, ale z fantastyczną informacją turystyczną, gdzie obdarowano mnie 10 mapami - wszystkich regionów
Gruzji, z krótkim opisem najważniejszych miejsc - co znacznie ułatwi dalsze poruszanie się po kraju.
przed lądowaniem w Kutaisi
Do miasta udałam się wypełnioną głównie Polakami marszrutką. Funkcjonowanie tych busików jest chyba podobne na całym świecie - czeka taki, aż wszystkie miejsca będą zajęte, po czym rusza w wybraną trasę. Jeśli jednak okaże się, że dla kogoś jadącego w grupie nie starczy miejsca, kierowca bezceremonialnie wyrzuca pierwszego z brzegu samotnego pasażera, każąc mu wsiąść do innej marszrutki. Doświadczyłam podobnej sytuacji w Izraelu, i tam zdaje sie też owe busiki jeździły jak oszalałe, wystawiając na próbę wytrzymałość pasażerów. Na szczęście i tym razem udało się dojechać do centrum w jednym kawałku. Nasz kierowca miał dość osobliwy system odwożenia turystów. Nie pytał, kto gdzie chce jechać, lecz zatrzymywał się przy bardziej popularnych hotelach, licząc, że ktoś  wysiądzie. Raz nawet udało mu się trafić - poszczęściło się parze skandynawskich staruszków. Po pewnym czasie straciwszy cierpliwość przeczołgałam się doń z karteczką z adresem.  Kierowca był wyraźnie niezadowolony. Z tego co zrozumialam, jechaliśmy w innym kierunku. W końcu wykonał jakiś telefon, po którym kazał mi wysiadać i czekać. Nie bardzo wiedziałam na co, zgadywałam, że na marszrutkę jadącą w przeciwną stronę. Postałam więc jakieś 10 minut, po czym, zrezygnowana, jęłam  wypytywać o drogę napotkanych młodzieńców (o dziwo nie spotkałam tego wieczoru ani jednej kobiety!). Wydawali się nie mniej bezradni od kierowcy. Długo się naradzali, pytali przechodniów, w końcu doszli do porozumienia i kazali mi iść cały czas prosto. Więc poszłam. Zaopatrzona w bardzo niedokładną mapkę (informacja na lotnisku posiadała mapy wszystkich regionów, poza własnym miastem!), na której były może ze trzy ulice. Po kilkunastu minutach doszłam do dworca i wtedy wiedziałam przynajmniej, że to nie ten kierunek. W drodze powrotnej znów spotkałam jednego z rzeczonych młodzieńców. Tym razem zaoferował, że mnie tam zaprowadzi. Ale sam też zabłądził i w końcu zaczepił grupę facetów w garniturach. Długo dyskutowali, wreszcie jeden z nich zaproponował podwózkę. Było mi już wszystko jedno, padałam z nóg, więc wsiadłam.

Pod adresem, którego szukaliśmy był, jak się okazało, zwykły dom, a nie żaden hotel. Otworzyła nam pani w szlafroku. Za nią przydreptała staruszka, z częściowym paraliżem, najpewniej po wylewie. Pokazały mi pokój i łazienkę bez prysznicu, a właściwie i bez wody, za to z jakimś czerwonym włochatym robalem w zlewie. Ale panie były bardzo miłe, ta w szlafroku poszła zaraz spać, natomiast staruszka usiłowała zabawiać mnie rozmową przy herbacie. Opowiadała łamanym rosyjskim jakieś historie o innych turystach, a może rodzinie? Nie wiem, niewiele rozumiałam, ale kiwałam głową i uśmiechałam się, udając, że świetnie się bawię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz