Koniec świata w Prypeci (Czarnobyl cz.3)


Prypeć przed eksplozją w elektrowni "Czarnobylskaja".
 http://planetelittlebuzz.blogspot.com/2013/05/the-ghost-city-of-pripyat.html
To miało być idealne, radzieckie miasto, miasto dzieci i róż - spełnienie marzeń o ziemskim raju. Wybudowano je dla pracowników elektrowni i ich rodzin w latach 70. XX wieku. Sprowadzono inżynierów, naukowców, nauczycieli i prostych robotników z wielu stron kraju. W wielkich betonowych blokach urządzono im mieszkania - komfortowe, przestronne (zwłaszcza jak na ówczesne czasy), otoczone zielenią i wielkimi klombami kwiatów – nie powstydziłby się ich pewnie sam le Corbusier. Nie postawiono ani jednej cerkwi, wybudowano za to szpital, szkoły, wesołe miasteczko, nowoczesny basen i kilka przybytków kultury. A sąsiedztwo lasu i rzeki stanowić miało przeciwwagę dla rozrastających się nieopodal budynków elektrowni.
Los jednak po raz kolejny zadrwił z utopijnych tęsknot człowieka. 
http://planetelittlebuzz.blogspot.com/2013/05/the-ghost-city-of-pripyat.html

Koniec świata w Prypeci nastąpił szybko i gwałtownie. Chociaż, całkiem jak w wierszu Miłosza, nikt go właściwie nie zauważył. Rankiem 27 kwietnia miasto jak co dzień budziło się do życia. Dzieci poszły do szkoły, targowiska zapełniały się towarami. Zapowiadał się wyjątkowo słoneczny dzień.
https://thechernobyldaytripper.blogspot.com/p/pripyat-ghost-town.html
Jedynym elementem zakłócającym czystość wiosennego nieba była widoczna na jego tle wielka błękitna łuna. Ci, których balkony wychodziły na elektrownię, tłumnie szli obejrzeć to niezwykle piękne, jak potem wspominali, zjawisko. Przy okazji nieświadomie pochłaniali spore dawki promieniowania. Wieści o wybuchu zaraz się rozeszły, jednak mieszkańcy nie zdawali sobie sprawy ze skali zagrożenia. Nie pojmowały go też władze, wysyłając do gaszenia pożaru zwykłych strażaków, ale też niedostatecznie dbając o zabezpieczenie osób usuwających skutki awarii.
https://www.youtube.com/watch?v=s-pX5sQlkmQ
Następnego dnia przystąpiono do ewakuacji miasta. Przygotowano 1200 autobusów, które miały wywieźć mieszkańców poza skażoną strefę. Nikt wówczas nie przypuszczał, że odjeżdża na zawsze. Mówiono im, że to tylko 3 dni – cieszyli się nawet z tego nadprogramowego urlopu, z takiej niecodziennej majówki. I szykowali się jak na piknik, zabierając wielkanocne baby, wino i szaszłyki. Choć widok uzbrojonych żołnierzy w maskach i ulic białych od proszku wzbudzał niepokój, szybko tłumiło go przekonanie, że „jakoś to będzie”. Że niedługo wrócą do dawnego, spokojnego życia. Władze zadecydowały jednak o całkowitym zamknięciu bram miasta – czy słusznie? Coraz częściej słyszy się, że niekoniecznie. A jednak nadal, po 30 latach od katastrofy, w całym miasteczku dozymetr dźwięczy alarmująco, w niektórych miejscach przekraczając normę nawet o kilkadziesiąt procent.

Dziś Prypeć to miasto-widmo, którego bodaj jedynym mieszkańcem jest kot-przybłęda, dokarmiany przez wojskowych i turystów. Zatopione wśród drzew miasteczko straciło swój dawny, klarowny układ. Równo przycięte trawniki i klomby z różami ustąpiły miejsca dzikiej roślinności, która całkowicie opanowała okolicę, wdzierając się też do wnętrza domów. Inaczej niż Czarnobyl, który wciąż zachował miejski charakter i otrzymał z czasem nowy asfalt, Prypeć wygląda niczym dżungla, w której jakiś wariat wybudował wielkie betonowe bloki, nie niszcząc zieleni dookoła. Z drugiej strony ta niepokojąco rozrastająca się roślinność kryje w swej ziemi wielkie nuklearne cmentarzysko: zakopywano tam bowiem sprzęty, auta, skażone drzewa, ale też zwierzęta - w tym domowych pupili, których nie pozwolono zabierać ze sobą. Napromieniowanych ludzi myto, przebierano, a jak było trzeba, golono na łyso. Zwierzęta zaś masowo zabijano i zakopywano. Czasem żywcem, bo liczył się czas. A potem niejednokrotnie ekshumowano, by zakopać raz jeszcze, w betonowych zbiornikach uniemożliwiających przedostanie się radioaktywnych izotopów do gleby. Do czystek zatrudniono żołnierzy oraz myśliwych: „Można sobie było postrzelać, w dodatku do biegnącego, żywego celu” – mówi Swietłanie Aleksijewicz przewodniczący Chojnickiego Towarzystwa Myśliwych i Wędkarzy[1]. Wyłapywano zwierzęta na ulicy, ale też w domach, gdzie wiernie czekały na swoich panów. Jeszcze kilkanaście dni po katastrofie likwidatorzy znajdywali wyliniałe, choć wciąż żywe koty ukryte w garnkach czy za piecami.













Pierwszym miejscem, które odwiedzam w Prypeci jest budynek straży pożarnej, dziś wyglądający jak zrujnowany barak, i przylegający doń hotel robotniczy. Pracownicy straży byli jednymi z tych, którzy ucierpieli najbardziej. Wezwano ich do gaszenia palącego się reaktora, tak jak do pierwszego lepszego pożaru. Nie mieli masek, ochronnego ubrania ani odpowiedniego sprzętu. Nie do końca wiedzieli, na co się porywają. Wykonywali rozkazy. Potem się okazało, że przyjęli dawki sięgające nawet kilkudziesięciu siwertów, niedające im właściwie szans na przeżycie. Umierali szybko, jeden po drugim, choć nie była to śmierć bezbolesna.




Opuszczam na chwilę grupę i biegnę do hotelu, w którym mieszkali strażacy wraz z rodzinami. O obecności człowieka niewiele dziś przypomina. Domy zostały doszczętnie ograbione przez szabrowników - walają się jeszcze tu i ówdzie jakieś zniszczone meble, zdezelowane sprzęty, ciuchy, papiery.




















Odwiedzamy dawny budynek milicji, w tym okoliczne garaże z wrakami aut na dachu. Jak się tam znalazły? Ktoś musiał zadać sobie niemało trudu, by ochronić je przed chciwością szabrowników, którym nie straszne były nawet najbardziej napromieniowane „kąski”. Sprzedawali je potem po okazyjnych cenach na kijowskich bazarach.
Dookoła wciąż jednak pełno metalowych sprzętów (jak chwytak służący do podnoszenia kawałków reaktora), silnie „trzeszczących” na prowizorycznych, nadal nieuprzątniętych składowiskach.
Jednak Prypeć to nie tylko cmentarzysko maszyn, ale też szczególny radziecki skansen – tu czas się zatrzymał, dekomunizacji nie było. Nadal więc można znaleźć portrety komunistycznych przywódców, znane propagandowe hasła czy symbole.








Zaglądamy do supermarketu i sali gimnastycznej, wchodzimy na teren basenu, który w latach 70. musiał być uważany za niezwykle nowoczesny. Korzystali z niego likwidatorzy jeszcze 10 lat po katastrofie. Dziś nie ma już nic z dawnej świetności. Niszczeje i gnije.

Budynek pływalni


basen 20 lat temu
https://en.wikipedia.org/wiki/Pripyat


Supermarket



Zresztą nawet ulica w Prypeci to dziś właściwie  leśna droga, po której wędrują lisy - zniknęły szerokie arterie i spacerowe alejki. Chodząc po mieście trudno uwierzyć, że żyło tu kilkadziesiąt tysięcy ludzi, prowadzących normalne, miejskie życie.

Hotel Polisja 30 lat temu
http://www.ign.com/boards/threads/photos-of-pripyat-before-the-chernobyl-disaster.454398169/


Ten sam hotel dziś



Odwiedzamy wreszcie „wesołe miasteczko” – jedno z najsmutniejszych miejsc w Prypeci: poczerniałe, częściowo zardzewiałe samochodziki, karuzela będąca dziś już tylko stertą złomu, a przede wszystkim imponujący, acz nigdy nieuruchomiony Diabelski Młyn – kolejny dowód na okrutny chichot historii. Jego długo wyczekiwane wielkie otwarcie miało nastąpić podczas obchodów pierwszomajowych – ale 1 maja w mieście byli już tylko likwidatorzy usuwający skutki awarii. 





Metal silnie chłonie promieniowanie, nawet 30 lat po eksplozji dozymetr przyłożony pod jeden z wagoników wybija ponad 500 mSv (norma to, przypomnę, 0,30 mikrosiwertów na godzinę). 



Zwieńczeniem pierwszego dnia w Prypeci jest wizyta w szkole podstawowej – jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc, głównie za sprawą składowanych tam masek przeciwgazowych oraz zabawek. Nie mam wątpliwości, że większość to instalacje zrobione najpewniej przez fotografów, chcących stworzyć bardziej poruszające zdjęcia. A jednak i one mają swą siłę – jak dzieła sztuki nabierają bowiem nowego, symboliczno-metaforycznego wymiaru. Choć z drugiej strony sprawiają, że to miejsce wydaje się sztuczne, teatralne, nieprawdziwe.




W salach lekcyjnych widok iście apokaliptyczny – na niektórych ławkach wiąż leżą zeszyty i książki, większość jednak poniewiera się na podłodze, tworząc osobliwy „dywan”. Tu chciwe łapy szabrowników też pewnie dotarły, rozkradając, co się dało, miejsce to wygląda bowiem jakby przeszło niejedną rewizję.







Budynek szkoły podstawowej w Prypeci - zatopiony w drzewach
Opuszczamy Prypeć, przechodząc obowiązkową kontrolę napromieniowania. Wrócimy tu kolejnego dnia, zobaczyć jeszcze bardziej przerażający nuklearny krajobraz miasta i okolicznych wsi.
fot. L. Lovisolo

c.d.n.

Zapraszam też do lektury pozostałych tekstów o Czarnobylu

https://pasjamilubiebycwpodrozy.blogspot.com/2016/11/elektrownia-czarnobylska-i-oko-moskwy.html

https://pasjamilubiebycwpodrozy.blogspot.com/2016/10/czarnobyl-i-prypec-30-lat-po.html


[1] S. Aleksijewicz, Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości, Wołowiec 2016, s. 110. Większość informacji dotyczących o ewakuacji miasta pochodzi z tej książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz