Sama, ale nie samotna. O podróżowaniu cz. 2

dawno temu w Maroku
Sposobem ułatwiającym inicjację w świat podróżników jest z całą pewnością wyprawa w pojedynkę. U mnie zaczęło się to trochę niechcący przed dwoma laty, kiedy wyjechałam na dwa tygodnie do Gruzji. Nie planowałam jechać tam sama, ale cóż, tak wyszło. I to niechciane doświadczenie okazało się najcenniejszym, najbardziej kształcącym i najbogatszym w moim dotychczasowym „podróżniczym” życiu. Wcześniej sama jeździłam za granicę kilkakrotnie, ale były to albo pobyty naukowe, albo też szkoleniowe, wszystkie jednak miały charakter stacjonarny i ograniczały się głównie do zachodniej Europy. Dopiero ta gruzińska przygoda otworzyła mi oczy na to, co w podróżowaniu najcenniejsze. Rok później wybrałam się, już z pełną determinacją, na samotną wyprawę do Armenii, w tym roku zaś na 3-tygodniowy podbój Kirgistanu. I za każdym razem była to dla mnie niezwykła lekcja życia, ale też samopoznania.


Czy się bałam? Często słyszę takie pytanie, padające z ust zarówno moich bliskich i dalszych znajomych czy rodziny, jak i osób, których kraj odwiedzam. A więc tak, momentami się bałam - zwłaszcza gdy musiałam spać na kompletnym pustkowiu, albo gdy jechałam autostopem z jakimś podejrzanym typkiem. Czasem też w górach, gdy nikogo innego nie było na szlaku. Generalnie jednak samotność wzmaga czujność, a bać się nie ma czego, zwłaszcza jeśli nie będziemy się pakować w opisane wyżej sytuacje. 

ja się wpakowałam...nosem w kamień. Niby "wystarczy przejść przez rzekę", ale nie zawsze jest to takie proste. Na szczęście  ów orli nos był nabytkiem czasowym
Z moich doświadczeń wynika, że samotna kobieta z plecakiem na grzbiecie wzbudza głównie potrzebę opieki, zresztą ci, których spotykałam po drodze (tak mężczyźni, jak i kobiety) bali się o moje bezpieczeństwo na ogół dużo bardziej niż ja. W efekcie niemal nigdy sama nie byłam. Dotyczy to zresztą nie tylko kobiet. Generalnie samotny wędrowiec ma większe szanse na kontakt z autochtonami niźli podróżujący w grupie czy nawet w parze. Szanse, że zaproszą go na filiżankę herbaty, że się przed nim otworzą i zaproponują darmową gościnę, która pozwoli na bliższe poznanie gospodarzy, ich codziennych rytuałów czy tradycji. Legendarna jest już gościnność mieszkańców byłego ZSRR, którzy im mniej mają, tym chętniej się dzielą. Ale w grę wchodzi tu też…ciekawość. Czasem dużo większa niż nasza. Taki przybysz z zachodu to często nie lada atrakcja dla mieszkańców wschodniej wsi – o ile oczywiście można z nim pogadać. Dlatego podróżując w pojedynkę, powinniśmy znać język gospodarzy – przynajmniej w stopniu komunikatywnym. Bez tego nie tylko jest trudniej, ale też nudniej.


Przede wszystkim jednak, samotna podróż to nieustanne przekraczanie własnych stref komfortu. Na różnych poziomach, też najbardziej elementarnych. Kiedyś mi się wydawało, że poniżej pewnego standardu zejść nie można. Szybko się jednak okazało, że owszem, i to całkiem bezboleśnie. Że można np. nie myć przez tydzień włosów lub w ogóle myć się przez kilka dni chusteczkami i nie zawracać sobie głowy własnym zapachem czy wyglądem. Że po jakimś czasie przestają nawet przeszkadzać niemiłosiernie cuchnące i pełne robactwa podwórkowe toalety, w których nierzadko nie ma suchej deski, na której chciałoby się postawić stopę. Że zasnąć można w każdych warunkach, nawet na poduszce oddającej moczem. Że stary jak kamień chleb też nadaje się do jedzenia – tak jak i posiłki przygotowane czarnymi od brudu rękoma gospodarzy. Początki są trudne, ale jak się podróżuje w pojedynkę, to nawet nie ma przed kim stroić księżniczki i wybrzydzać, i obrażać się na resztę świata. Jest, jak jest i już. Trzeba się z tym pogodzić i iść dalej. Sama podejmuję decyzje, pokonując często wstyd i nieśmiałość, i sama za nie odpowiadam, pretensje śląc co najwyżej w stronę opatrzności.  
klasyczna toaleta w kirgiskiej wiosce

Wreszcie, last but not least, podróżowanie w pojedynkę, bez względu na to, jaką płeć reprezentujemy, pozwala widzieć więcej. I czuć intensywnej. 
Ktoś mógłby powiedzieć: „Ale jaki sens ma oglądanie pięknych miejsc, jeśli nie mogę mojej radości dzielić z innym(i)?”. Albo: „jestem ekstrawertyczką, nie wytrzymałabym tyle sama ze sobą, muszę być wśród ludzi”. Czy wreszcie: „Jestem zbyt nieśmiała, żeby zdecydować się na taką podróż, nie dałabym rady”.  Być może samotne podróżowanie nie jest dla każdego. Zapewne też ma parę wad, dostrzegalnych zwłaszcza wtedy, gdy doskwiera nam samotność, gdy np. spędzamy noc w namiocie na kompletnym pustkowiu i oddalibyśmy wszystko za dowolne towarzystwo. Z całą pewnością taka noc wyglądałaby inaczej w gronie lubiących się ludzi. Ale, jak się rzekło, podróż to nie (tylko) przyjemność i takie chwile, gdy jest nam źle, ciężko, smutno czy straszno, to takie frycowe, które należy zapłacić, by móc widzieć/czuć więcej. Poza tym, zwykle się okazuje, że bycie ze sobą nie jest takie złe. I nie tylko dlatego, że robimy co chcemy i nie musimy się godzić na żadne kompromisy. Ale dlatego też, że możemy skupić się na własnych i tylko własnych doznaniach i emocjach, często zagłuszanych przez roszczenia czy potrzeby innych, nasze wyobrażenia o tym, co powinniśmy w danym momencie czuć i jak się zachować itp. Samotne podróżowanie zmienia perspektywę, ale pozwala też na lepsze poznanie siebie. 
możliwość cieszenia się takimi widokami, gdy żywej duszy wokół- bezcenna


A jeśli koniecznie musimy nasze doznania werbalizować, nic prostszego, jak usiąść i je spisać. Nieważne, czy prowadzimy blog, czy piszemy dziennik. Pisanie dyscyplinuje intelekt, nadaje porządek myślom, pozwala zapanować nad emocjami – bo nawet złe demony uwiezione w języku straszą już z mniejszą siłą. No ale przede wszystkim, pozwala pamiętać. A pamięć, wiadomo, złudna jest, nietrwała i ułomna.



Co do nieśmiałości – podróżowanie w pojedynkę to wręcz idealny sposób na jej przełamywanie. Trzeba tylko wyjść ze strefy komfortu (och, ta strefa – modne i okropne to określenie, ale lepszego nie znam) i wyjechać. Potem już samo się toczy. W normalnych okolicznościach można stchórzyć przed spotkaniem z obcokrajowcami („bo mój angielski jest tak słaby, tylko bym się skompromitowała”). Można nie pójść na rozmowę kwalifikacyjną („bo przecież i tak nie nadaję się do tej pracy”), nie zapisać się na kurs tańca („bo jeszcze nikt słonia tańczyć nie nauczył”), nie pójść na piwo bez towarzystwa, choć ma się na to wielką ochotę („bo przecież wezmą mnie za desperatkę”) itd. W podróży od wielu rzeczy nie da się uciec, nie da się też schować za ramieniem jakiegoś faceta. Nikt za nas nie rozłoży namiotu, nie rozpali ogniska, nie zapyta o drogę, nie poprosi o pomoc, jeśli takowa będzie konieczna. I szybko przestaniemy martwić się słabym językiem, bo będzie się liczyło, by się dogadać. I pójdziemy do miejscowej knajpy na piwo bez laptopa i książki – bo dopiero z nimi wyglądałybyśmy jak kosmitki. I okaże się szybko, że to wcale nie wymagało wielkiej odwagi. Największej wymaga decyzja, by wyjechać. 




Przeczytaj także:

Cz.1. tj. o różnicy między turystą a podróżnikiem:
http://pasjamilubiebycwpodrozy.blogspot.com/2016/09/byc-jak-niestrudzony-nomada-o.html

Cz. 3, czyli o tym dlaczego wybieram Wschód:
http://pasjamilubiebycwpodrozy.blogspot.com/2016/09/poznac-szorstkosc-ziemi-czyli-dlaczego.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz