Barani mózg i inne delikatesy, czyli wegetarianka na tradycyjnej uczcie kirgiskiej. Jezioro Song-kul cz.2


 Nie zwiedzam lądów ani mórz, ale ludzi.
Zwłaszcza, jeśli tkwi w nich bolesna opowieść, która się nie może wydobyć”
(Henryk Grynberg )

Nie będzie przesadą, jeśli przyznam, że wszystko niemal, co mnie spotykało w Kirgistanie, wszystko, czego tam doświadczyłam, działo się z powodu i dzięki spotykanym ludziom. I gdyby nie oni, nie miałabym właściwie o czym pisać. Tj. mogłabym silić się na nieudolne opisy piękna przyrody – tylko po co, skoro same zdjęcia mówią więcej i piękniej? Mogłabym też sporządzić suchą relację, opisując krok po kroku odwiedzane miejsca, informując o cenach, transportach i innych użytecznych ciekawostkach. Mogłabym, ale czy przewodniki nie robią tego dokładniej i lepiej? Jeśli więc, myślę sobie, warto te podróże spisywać, to właśnie dla tych ludzi, dla tych spotkań.
Dlatego też, kiedy dowiedziałam się, że gospodarze odprawili z kwitkiem mojego kierowcę, zmuszając mnie, bym została gościem na prawdziwej kirgiskiej uczcie, specjalnie nie rozpaczałam. A mówiąc między nami, byłam wniebowzięta. Zwłaszcza, że dobrze mi było wśród tych cudownie zielonych pól, surowych gór i okrutnie zimnego jeziora.



Mój zapał nieco ostygł, gdy jeden z mężczyzn o wyglądzie będącym osobliwym stopem włoskiego mafiosa i typowo kirgiskiego jurnego chłopa zabrał mnie na przejażdżkę w głąb wioski kupić …barany na wieczorną ucztę. Zwyczaj to bowiem w tym kraju dość powszechny, że jak gość w dom, to baran na stole. Nie chodzi zresztą o sam posiłek, ale też o cały ceremoniał związany ze zdobywaniem, a następnie ubijaniem zwierzyny (w obecności gości, przy wtórze modlitwy itp.).
Jeszcze bardziej fundamentalną tradycją jest w Kirgistanie (bez względu na miejsce i status społeczny gospodarzy) poczęstunek serwowany gościom – choćby był to tylko ogryzek suchej lepioszki. Nieważne czy gość ów wpada z wizytą towarzyską, czy jest zbłąkanym podróżnym, czy tylko przyszedł pożyczyć cukier. Jeść trzeba dać i basta. Gdy więc przekroczyliśmy próg jurty, by ubić baraniego targu, gospodyni energicznie jęła nakładać do stołu, rozrzucając dookoła kawałki lawaszu, podając czaj i domowe specjały (dżemy, kumys, masło i smażoną śmietanę – prawdziwe delicje!). Dalsza część wizyty była zdecydowanie mniej przyjemna. Barany, jak to barany, po dobroci iść nie chciały. Ale kirgiski „mafioso” pokazał, kto tu rządzi, zamaszystym ruchem wrzucając związane zwierzęta na pakę.
Ostatnie minuty życia barana
Gdy wróciliśmy, wokół domostwa mych gospodarzy trwały już w najlepsze przygotowania do uczty. Zjechali się też obiecani goście z Biszkeku – 2 młode pary na oko 30-latków. Po rytualnym zabiciu barana (nie skorzystałam z wątpliwej przyjemności obserwowania tego procederu) zaczęła się uczta. Zwierzę trafiło na ruszt, a my tymczasem mieliśmy do dyspozycji owoce, pieczywo, sałatki, słodycze – było z czego wybierać. I jak podczas gruzińskiej supry, lała się obficie wóda, a każdy haust poprzedzał długi i uroczysty toast – recytowany przez kolejnych (choć wyłącznie męskich) uczestników uczty.  



W końcu, ok. północy (!) na stół wjechał baran. A właściwie nie tyle na stół, co na podłogę wyłożoną ceratą. Bo w tym celu przenieśliśmy się do innej jurty, siadając w okręgu na paczworkowych poduchach. Najpierw młody chłopak (właściciel barana) podchodził do nas z miską i dzbankiem do polewania dłoni. Po tej obowiązkowej ablucji każdy otrzymał kubek bulionu z barana, a następnie słuszny kawał mięsiwa. Dziewczyny dostały najtłustsze, bo to, jak mi powiedziano, oznaka szacunku. Na szczęście moja odmowa spożycia mięsa w jakiejkolwiek postaci została odebrana raczej jako niegroźne dziwactwo niż brak uszanowania tradycji gospodarzy. Miałam swój kawałek melona i wszyscy byli zadowoleni. A przynajmniej ja byłam.
Jedzono to mięso raczej symbolicznie, bo zdecydowanie nie chodziło o napełnienie żołądków do pełna, a raczej o sam rytuał.  Niezjedzone resztki ładowano do plastikowych siatek, które potem goście dostali jako „wyprawkę” na drogę powrotną do domu. Z pozostałego, zupełnie niczym nieprzyprawionego  mięsa i domowego makaronu przygotowano jeszcze „spaghetti”, które Kirgizi jedzą rękoma, tak samo jak mięso zresztą, dość porządnie przy tym siorbiąc. 
W końcu na "stole" pojawiło się najbardziej oczekiwane danie - osmolona głowa barana. Najpierw zerwano z niej skórę, którą podzielono między obecnych, następnie wydłubano oczy – jedno zjadł gospodarz, drugie zaś, w dowód uznania, ofiarował wybranej osobie z grupy. Bogu dziękować, że nie jem mięsa, bo nawet jedząc, nie wiem czy zniosłabym tę próbę – już samo patrzenie było dla mnie nie lada wyzwaniem. Wisienką na torcie i prawdziwym, jak mi mówiono, delikatesem, był zaś barani mózg, co ponoć smakuje jak najbardziej wyborny ser. Uwierzyłam na słowo.
Około drugiej w nocy świętowanie dobiegło końca.
Jako gość spałam dziś w jurcie nieturystycznej, razem z dziewczynami z Biszkeku, które na śniadanie, jak na prawdziwe miastowe przystało, zeszły w pełnym makijażu i w eleganckich ciuchach. A śniadanie, cóż… Nie była to stara lepioszka i dżem, jak poprzedniego dnia. Przeciwnie, suto zastawione stoły aż uginały się od bogatej strawy – znać, że i u nich powiedzenie „gość w dom, Bóg w dom” traktowane jest z przesadną dosłownością. A do śniadania podano kumys, a zaraz potem …wódkę. Wtedy już wiedziałam, że tego dnia też z Song-kul nie wyjadę.
Nie był to jednak zmarnowany czas – pojechaliśmy na piknik nad jezioro (co twardsi odważyli się nawet na kąpiel), a potem nad wodospad, do którego prowadziła malowniczym kanionem pełna serpentyn droga.








To ja- bardzo gustownie ubrana w skarpetkach do sandałów :)




W drodze powrotnej liczyłam, że złapię jakąś „maszynę” do cywilizacji, bo towarzystwo tej rozbawionej gawiedzi zaczęło mnie już trochę męczyć. Niestety kompletnie nic nie jechało, nie licząc jeepów wożących turystów na główne pole jurtowe. Zatrzymaliśmy się tam nawet na chwilę, przypatrując się pokazowemu turniejowi ulak tartysz - takiej tutejszej odmianie polo, w której zamiast piłką gra się...ciałem zdechłej kozy. Osobliwa ta rozgrywka jest narodową grą Kirgizów, pochodzącą ponoć jeszcze z czasów koczowniczych, kiedy to kozę zastępował upolowany wilk. Wówczas był to wyraz triumfu pasterzy nad groźnym drapieżnikiem, dziś to wątpliwa etycznie zabawa, choć niewątpliwie wymagająca nie lada sprytu i zręczności. 







Ulak tartysz - gra z kozą


Każda okazja jest dobra, by zrobić sobie selfie

A na koniec był jeszcze jeden piknik i smażenie wyłowionych z jeziora ryb. I lało się coraz więcej wódki. Pili też kierowcy, co – jak mi powiedziano – jest tu czymś na porządku dziennym. A milicji się nie boicie? – zapytałam głupio. – E, u nas milicja też pijana, odpowiedział jeden z miejscowych, wzruszając ramionami. Czy się nie bał o życie osób, których woził ze sobą, już nie śmiałam pytać. Na szczęście wróciliśmy w jednym kawałku. 
Zbliżał się wieczór, więc wymknęłam się chyłkiem na krótki samotny spacer – obecność tych zamożnych wykształconych i bardzo w gruncie rzeczy europejskich Kirgizów ze stolicy, którzy przyjechali na weekend odwiedzić rodzinę, a przede wszystkim dobrze się bawić, nie do końca mi pasowała do tego dzikiego, surowego, a przy tym jakże pięknego w swej surowości, miejsca. Takim chciałam je zapamiętać. Nie przesadziłam wcale, pisząc we wstępie, że w Kirgistanie najcenniejszym doświadczeniem były dla mnie spotkania z ludźmi. Jednak Song-kul to miejsce szczególne. Miejsce, którego największą wartością jest jednak brak ludzi.






Tymczasem po zachodzie słońca zaczęła się kolejna biesiada, teraz dla odmiany z dyskoteką w rytmie ruskiego disco. Tego już było dla mnie za wiele. Wymawiając się bólem głowy poszłam spać, modląc się w duchu, by kolejny poranek nie okazał się  moim "Dniem Świstaka".



3 komentarze:

  1. Zdjęcia przepiękne! A cała otoczka tak bardzo do nich nie pasuje... :) Tak jak piszesz - w takim miejscu chciałoby się być samemu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wódki nie piję. No i teraz nie wiem czy planować wyjazd do Kirgistanu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, planować, koniecznie! W razie czego służę radą. Pozdrawiam

      Usuń