Gdy dwa lata
temu wróciłam z Kirgistanu, wiedziałam, że kolejna wyprawa także obierze
kierunek na Wschód. Planowałam Kazachstan, ba, kupiłam nawet bilety na
zeszłoroczne wakacje, niestety obowiązki zawodowe zrewidowały te plany i
ostatecznie musiałam obejść się smakiem. Do Kazachstanu pewnie się jeszcze
kiedyś wybiorę, w tym roku jednak zamarzył mi się nieco inny rejon. Syberia, bo
o niej mowa, na ogół nie wywołuje pozytywnych skojarzeń – kto normalny za cel
wakacyjnej wycieczki wybiera teren kojarzony z katorgą na łagrach, zsyłkami
dekabrystów i przeszywającym zimnem? O dziwo, takich wariatów jest coraz
więcej. Może dlatego, że Syberia, która zdecydowanie zasługuje na to, by
odczarować ją z tych negatywnych konotacji, to przede wszystkim teren
dziewiczej przyrody, wciąż jeszcze nieskażonej turystyką, i serdecznych,
gościnnych ludzi. Tak przynajmniej donoszą przewodniki i poświęcone tej krainie
całkiem liczne książki reporterskie czy blogi. Postanowiłam jednak przekonać
się o tym osobiście. Któregoś zimowego wieczoru, szukając sposobu na chandrę,
zakupiłam bilety na trasę
Warszawa-Moskwa-Irkuck i tak oto powstał plan kolejnej samotnej wakacyjnej
wyprawy; plan, który tym razem musiał się ziścić.
Co prawda w
międzyczasie Ural Airlines odwołało mi loty do Moskwy i musiałam skorzystać z
oferty polskich linii lotniczych, co oznaczało transfer z jednego lotniska na
drugi, odległy odeń o, bagatela, 85 kilometrów, ale ostatecznie po dobie w
podróży i z dokuczliwymi objawami jet laga, wylądowałam w stolicy Syberii
Wschodniej.
Cóż można
powiedzieć po jednym, choćby najbardziej
intensywnie spędzonym, dniu w jakimkolwiek dużym czy średnim nawet
mieście? Raczej niewiele. Nie będę więc udawać, że poznałam Irkuck po takiej
jednodniowej marszrucie, nie będę opisywać jego historii czy zabytków, ani
nawet napomykać o polskiej (wśród wielu innych kultur i nacji) odsłonie tego
miasta – o tym wszystkim dokładnie rozpisują się przewodniki, Internet zresztą
też nie skąpi danych. Pozostanę jedynie na poziomie bardzo subiektywnych
wrażeń. Choć i te trudno mi jakoś zebrać do kupy i jeszcze trudniej
zwerbalizować. Bo Irkuck to miasto dziwne, całkowicie pozbawione sznytu stolicy
(choćby tylko okręgu, ale jakże przecież ogromnego!). Liczy sobie ponad pół
miliona mieszkańców (a więc mniej więcej tyle, co Wrocław), szczyci
się chlubnym mianem ośrodka uniwersyteckiego, kulturalnego, administracyjnego i
komunikacyjnego tej części Syberii, ale poza
ostatnim aspektem zupełnie nie da się tego odczuć. Brak ścisłego
centrum, chaos urbanistyczny, stosunkowo niewielka liczba wartych uwagi budowli
(kilka XVIII i XIX-wiecznych cerkwi i kamienic, jeden rzymsko-katolicki
kościół, parę średniej jakości pomników), a przede wszystkim brak rozmachu i
aspiracji do wielkomiejskości czynią Irkuck miastem osobnym. Owa
specyficzność bynajmniej jednak nie
jest wadą tego miasta. Przeciwnie nawet.
Zdecydowanie wolę ten chaos i eklektyzm od nudnej postsowieckiej
monumentalności, jaką wyróżnia się choćby kirgiski Biszkek.
Co zatem warto zobaczyć i dokąd się
udać w Irkucku?
1. Wspomniane
budowle, choć raczej z turystycznego obowiązku i dla ich wartości
religijno-historycznej niż czysto artystycznej. A więc cerkiew św. Trójcy i
cerkiew Podniesienia Krzyża Pańskiego – jako przykłady tzw. syberyjskiego
baroku; najstarszą z tutejszych budowli, bo pochodzącą z początków XVIII
stulecia, cerkiew Zbawiciela; „polski” kościół wzniesiony w stylu neogotyckim
pod koniec XIX wieku, z lekka kiczowatą cerkiew Kazańską (na przedmieściach
miasta) czy wreszcie sobór Objawienia Pańskiego z rażącym swym przepychem
wnętrzem, w którym horror vacui nie
pozwolił na zostawienie choćby centymetra nieudekorowanej ściany.
2.
3.
Deptak
przy ul. Urickiego i wieńczące go ogromne targowisko – gdzie można kupić
właściwie wszystko, ale po tym ostatnim warto się choćby poszwendać dla
poznania lokalnego kolorytu i tutejszych rarytasów (jak syberyjski czaj,
orzeszki cedrowe i robione z nich przetwory, oleje i inne cuda)
4.
Kwartał
uzbecki zaczynający się na tyłach bazaru, w tym etniczną kawiarnię, gdzie urzędują
sami Uzbecy i gdzie należy zdjąć buty przy siedzisku, a dzbanek zielonej
herbaty kosztuje tyle co mały stakanek kwasu chlebowego sprzedawanego niemal na
każdym rogu miasta.
5.
Ulicę
Siedową prowadzącą do głównego centrum handlowego – ale tylko po to, by na
własne oczy zobaczyć kwintesencję miejskiego kiczu: wzdłuż drogi stoją
odrestaurowane domki drewniane, sklepy i knajpy – swą iście jarmarczną
dekoracją trochę przypominające polskie górskie kurorty.
6.
Last
but not least – irkucką zabudowę drewnianą, czyli m.in. domki dekabrystów.
Rozsiane wzdłuż ulicy Timiriazewej i jej przecznic stanowią bezdyskusyjnie
największą atrakcję miasta, choć z pewnością nie dodają mu szyku typowego dla
stolicy. Niektóre odrestaurowane, wiele podupadających, a wcale niemało w
stanie częściowego lub całkowitego nawet rozkładu – niemal wszystkie wyróżnia
jednak obecność wielkich, sięgających czasem ziemi okien i ich kolorowych,
nierzadko bogato zdobionych okiennic. Prawdziwe perełki architektury drewnianej
– i to naprawdę w imponującej ilości. Szkoda tylko, że tak okrutnie niszczeją (choć z drugiej strony,
patrząc na to, co zrobiono na ulicy Siedowej, może lepiej byłoby, gdyby nie
próbowano uczynić z nich dochodowej atrakcji turystycznej).
Do Irkucka
będzie mi jeszcze dane przyjechać, i to co najmniej dwukrotnie, możliwe wiec,
że zrewiduję te, oparte na pierwszych wrażeniach, opinie. Bajkału nie da się objechać dookoła, z wielu miejsc
trzeba (nie)stety wracać do stolicy. Można więc bez większej przesady powiedzieć,
iż (niemal) wszystkie drogi w tej części Syberii prowadzą przez Irkuck.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz