Dlaczego Kirgistan?
Nie pamiętam już dokładnie, jak
narodziła się myśl, by jechać do Kirgistanu. Wiem jedynie, że gdzieś w sieci
natrafiłam na zdjęcia kirgiskich gór i …przepadłam z kretesem. Niewiele o tym
kraju wówczas wiedziałam, nic właściwie, poza tym, że to dawna radziecka
republika leżąca gdzieś w głębokiej Azji. Decyzję podjęłam
natychmiast, a szybki risercz, potwierdzający możliwość wjazdu bez wizy i
meldunku (którego wymagają choćby władze pobliskiego Uzbekistanu) tylko mnie w
słuszności tej decyzji utwierdził. Od początku wiedziałam też, że jadę sama,
choć słysząc to ludzie pukali się w czoło, bezskutecznie apelowali do mego
zdrowego rozsądku, a w najlepszym razie poprzestawali na niedowierzającym
zdziwieniu. „Przecież to dzikusy. I do tego Muzułmanie. Życie Pani niemiłe?” –
burknął do mnie antypatyczny sprzedawca na krakowskim bazarze. Kupiłam u niego
gaz pieprzowy i, szczerze mówiąc, po tej odzywce miałam ochotę sprawdzić, czy
aby na pewno działa. Zresztą, wielokrotnie się potem przekonam, że Kirgizi to
naród nie tylko niewiarygodnie wprost gościnny, ale pod wieloma względami daleko
bardziej cywilizowany od naszego.
Asel
Asel z córką (po prawej) |
Moja podróż do Kirgistanu zaczyna
się w Pradze, dokąd udaję się na dwa dni z synem – to taki marny substytut
wspólnych wakacji, o które nam coraz trudniej ostatnio. Jest fajnie, choć mamy
zupełnie inne oczekiwania. Dwa dni później, po kilku godzinach lotu i z niemałą
przerwą na iście fascynujące zwiedzanie lotniska w Stambule, bladym świtem ląduję
w Biszkeku. Kieruję się w stronę wyjścia krokiem niepewnym i zmęczonym – jednak,
otoczona natychmiast przez chmarę natrętnych taksówkarzy, szybko przytomnieję.
Po Gruzji i Armenii wiem jak to działa, lepiej się nie zatrzymywać i nie wdawać
w dyskusję, bo nie odpuszczą. I oskubią, co do tego nie ma wątpliwości. Choćby się
nam wydawało, że po długich targach zrobiliśmy niezły deal, okaże się potem, że
przepłaciliśmy i tak co najmniej trzykrotnie. Dlatego unikam taksówek,
zwłaszcza na lotniskach, skąd na ogół dojechać można do centrum marszrutką i to
za jakąś 50 razy niższą cenę. Ale tym razem nie mam wyjścia – Asel, która miała
mnie odebrać, nie zdąży przyjechać, daję się więc złapać w szpony taryfiarza. No
niech ma na zdrowie. Mnie się już marzy tylko gorący prysznic i poduszka. I
przynajmniej to pierwsze szybko się ziści. Skromne mieszkanie Asel będzie
prawdziwym luksusem w porównaniu do tego, co ma mnie czekać przez najbliższe
trzy tygodnie. A dostęp do łazienki z wanną i ciepłą nielimitowaną wodą będę
wkrótce wspominać z rozrzewnieniem.
Z Asel właściwie się nie znamy.
Ale dla Kirgizów to nie jest problem. Nieraz się jeszcze przekonam, że
wystarczy kilkuminutowa rozmowa, by zyskać miano ich przyjaciela i zasłużyć na
przyjęcie z honorami godnymi co najmniej bliskiego członka rodziny. Tym razem jest
podobnie. Asel przyjeżdża specjalnie dla mnie ze wsi, gdzie na lato wprowadziła się
cała jej rodzina. I zostawia mi klucze do mieszkania, choć zamieniłyśmy ze sobą
może kilka zdań, i to pół roku wcześniej, gdy – jako socjolożka, która przyjechała
do Polski na półroczne stypendium – zawitała w Krakowie z gościnnym wykładem
poświęconym kirgiskim obyczajom. Pogratulowałam prelegentce, porozmawiałyśmy
przez chwilę, a kiedy zdradziłam się z planami odwiedzenia jej kraju,
usłyszałam, że koniecznie muszę zatrzymać się u niej. I tak zrobiłam.
Pierwsze kroki w Biszkeku, stolicy Kirgistanu
Sam Biszkek niczego nie urywa, ot,
przeciętne socrealistyczne miasto, które ratują jedynie spore połacie zieleni i
największe w kraju targowisko, czyli Osz bazar. Warto tam zajrzeć, oszałamia
bowiem nie tylko rozmiarem, ale też asortymentem. Wszystko tam znajdziesz: od
tutejszych „przysmaków”, czyli słonych kulek z suszonego mleka (tzw. kurut) i
innej lokalnej spożywki, przez ciuchy i szkolną „chińską” wyprawkę, na częściach rowerowych (też na ogół chińskich) skończywszy. Uwielbiam bazary, nie tylko ze względu na chęć próbowania
damasznych specjałów, ale też dla obserwacji ludzi. Tym razem jednak zwijam się
szybko – zmęczenie skutecznie pobija ciekawość.
Wsiadam do marszrutki i wracam
do domu Asel. Muszę się wyspać. Do Biszkeku wrócę jeszcze na koniec podróży,
tymczasem jutro rano ruszam na 3-dniową wyprawę w góry. Choć nie będzie to, jak
się wkrótce okaże, najmądrzejsza decyzja w moim życiu.
Uwielbiam targowiska. Potrafią baaaardzo wiele powiedzieć o kulturze kraju, który zwiedzamy.
OdpowiedzUsuńDokładnie. W kolejnych postach do targowisk jeszcze wrócę. Potrafię po nich łazić godzinami - przyglądać się ludziom i ich codzienności, ale też rozmawiać z babuszkami, próbować, nierzadko kupować (w tym dobra, które są mi kompletnie niepotrzebne, ale jakoś mi tak głupio odejść z niczym). Pozdrawiam
UsuńSzanowna Pani Doktor, odczuwając nagły przypływ chęci ucieczki od codzienności i motywowana dziecięcymi marzeniami o podróżniczym stylu życia, przypomniałam sobie o Pani blogu, którego adres poznałam podczas ubiegłorocznych zajęć prowadzonych przez Panią. Pośpiesznie wpisując adres Pani bloga do przeglądarki, poczułam to niesamowite zainspirowanie podróżniczym sposobem na życie/ bycie? Z każdym kolejnym postem docierało do mnie, jak cenne jest opieranie się stereotypom, sprzeciwianie konsumpcjonizmowi, oswajanie się z własną osobą. Dziękuję bardzo za chwilę refleksji i miło spędzony czas na tym blogu. Pozdrawiam i życzę jeszcze więcej możliwości percypowania tego, co nowe.
OdpowiedzUsuńOjej, strasznie mi miło! Dziękuję za te słowa - szkoda, że nie wiem komu. Niemniej pozdrawiam serdecznie i życzę siły do realizacji dziecięcych marzeń. Bo warto!
Usuń